Piłka jest po stronie sadowników

Data publikacji:
05-08-2019

Data publikacji:

05-08-2019

Miniony sezon był "maksymalny", gdzie brakowało opakowań, miejsca w przechowalniach. To pokazało, że samo wyprodukowanie to nie wszystko, to nie sztuka. Sztuką jest wyprodukować tak, żeby mieć towar ładniejszy niż inni, i przechować go tak, żeby tej jakości nie zepsuć – mówi Stanisław Daniłoś, prezes Zrzeszenia Producentów Owoców i Warzyw Sad-Pol z gm. Wisznice w woj. lubelskim.

 

 

Historia i współczesność Sad-Polu pokazują, że sadownictwo może być dochodowym biznesem. Potrzeba do tego tylko - no właśnie, czego? Co jest źródłem sukcesu i motorem napędowym Sad-Polu?

W sadownictwie są lata lepsze i gorsze, i np. na podstawie ubiegłego sezonu nie można by wydać takiej opinii, ale generalnie nie byłoby nas, gdyby to się nie opłacało.

Jestem przekonany, że bardzo dobrym rozwiązaniem jest gdy sadownicy się organizują, tak jak myśmy się zorganizowali – myślę, że to jest jedna z przyczyn tego, że nam się udaje. Mówi się, że sadownicy to elita rolnictwa, a tymczasem na forach internetowych widać, ile jest wśród sadowników zazdrości i wzajemnego obwiniania się o niepowodzenia branży. Jeśli nie zorganizujemy się wszyscy, tak, by organizacje objęły 70% rynku – a myślę, że to jest absolutnie możliwe, to ogólna sytuacja nie będzie dobra.

 

Ale wie pan - grupa producentów z waszego terenu upadła z hukiem, a wy nie. Gazety pisząc o was dawały tytuły:  “Odnieśli sukces” (Echo Katolickie); “Wykorzystali szansę na rozwój” (Dziennik Wschodni)... Więc jaka musi być grupa producencka, by trwać, działać i zapewniać zyski swoim członkom?

Wszyscy solidarnie, niezależnie czy mały, czy duży, muszą wziąć się do roboty. Wspólnie łatwiej podejmować decyzje, odnośnie odmiany, sprzedaży, przygotowania towaru. Nie możemy już patrzeć na to, co było. W pojedynkę nie mamy szans.

 

Wspólnie łatwiej? Przecież „gdzie dwóch Polaków tam trzy zdania...”

Ja też kiedyś tak twierdziłem (śmiech), ale dla nas grupa była wybawieniem. My nie inwestowaliśmy w gospodarstwach. Nie budowaliśmy przechowalni z kontrolowaną atmosferą, nie kupowaliśmy maszyn -  w gospodarstwach mieliśmy tylko to, co niezbędne do obsługi gospodarstwa, a inwestycje zrobiliśmy w grupie. Wyszliśmy z założenia, że jeśli „dozbroimy” sadownika we wszystkie urządzenia do przygotowania towaru do sprzedaży, przechowywania, sortowania, to grupa przestanie mu być potrzebna i gdy pojawi się ktoś, kto zaoferuje mu wyższą cenę, to on ucieknie nam z towarem. A tak, cały nasz towar trzymamy w grupie i przez to trzymamy się razem.

Ale nie jest tak różowo – problemem w naszej grupie jest wiek członków i brak następców. Niektórzy nie mają komu przekazać gospodarstw.

 

Ten problem występuje nie tylko w branży sadowniczej, w innych branżach skutkuje to konsolidacją firm...

Tak będzie i u nas, prawdopodobnie – młodzi będą kupować czy dzierżawić gospodarstwa. Natomiast u nas, na Lubelszczyźnie, konsolidacja grup już jest – mamy przecież LubApple. Przed embargiem nie było to potrzebne – jesteśmy przecież przy granicy, nie musieliśmy myśleć, wiadomo było, że w tamtą stronę wszystko pojedzie. Natomiast po embargu wszystko się ucięło i wszyscy zaczęli szukać kupca. My uznaliśmy, że jeszcze gorszą rzeczą od embarga będzie wzajemna walka o klienta, wiadomo czym – ceną. Żeby nie konkurować między sobą powołaliśmy konsorcjum, które spełnia swoją rolę. Na lokalnym rynku jeśli ktoś robił na Białoruś czy Rumunię to dalej robi – chyba że to jest kontrahent LubApple - ale na innych rynkach sprzedajemy przez konsorcjum.

 

Niektóre grupy narzucają swoim członkom konkretne odmiany, wielkości nasadzeń – u was jak to wygląda?

Sama ekonomika to narzuca. Załóżmy, że wiemy już jakie jabłka sprzedają się w tzw. dalekich krajach, i choć tego nie zrobi się w dwa lata, na to trzeba czasu, to jednak trzeba te właśnie odmiany sadzić. Namawiamy też, żeby nie sadzić wielu sportów np. Gali, żeby nastawiać się na max. 2 sporty. Staramy się przecież walczyć z Zachodem, oni nad odmianami i jakością pracowali od wielu lat, my się dopiero uczymy. Nie da się wszystkiego załatwić ceną - zwłaszcza, że po tym nasze jabłka kojarzą się ze złą jakością...

Dlatego cały czas staramy się poprawiać jakość tych odmian, które mamy. Widać po tym sezonie, bardzo trudnym! że jeśli sadownik przyłoży się należycie do jakości to, w naszym przypadku, mamy połowę maja, jeszcze trochę towaru mamy, a tzw. czekolada się jeszcze u nas nie pojawiła. To zasługa członków, którzy jabłka zdjęli o przyzwoitej porze.

 

Jakość zależy od wiedzy, czy może od strategii, logistyki? Przecież każdy sadownik wie, jak dbać o jabłka – dlaczego jedni mają świetną jakość a inni kiepską?

To nie jest tak, że jak ktoś ma jabłka złej jakości to „źle mu nasortowali”. Jakość się robi w sadzie, i to jest zadanie producenta. Ze złego jabłka nie zrobi się w sortowni dobrego. Generalnie jak jest mało towaru, to ludzie wsadzają do chłodni wszystko co mają, ale gdy jest w tym roku widać było, że o tym, że w sortowaniach pojawiał się towar złej jakości decydowała cena przemysłu. Bo jeśli on miał za 8 czy 10 gr oddać, to myślał „schowam, zobaczymy, co będzie potem”. A potem niestety – idzie na sortownie i okazuje się, że to nie jest ten towar...

 

A czy nie jest tak, że o złej jakości decyduje także np. zła lokalizacja sadu albo za mała wielkość? Może niektóre gospodarstwa sadownicze powinny „darować sobie” produkcję jabłek?

Też. Decyduje o tym wiele czynników. Już nie wspominając o wielu odmianach, które nie powinny być produkowane. Ja wiem, ciężko 70 letniemu sadownikowi „przestawić się” - jak mu się mówi, wiesz, zmień na Galę, Goldena, bo tylko to się na rynku liczy, to on odpowiada – nie, ja już tego nie będę robił, chcę „dojechać” z tym, co mam. A ma np. Idareda, Jonagolda.

 

Ale, nie oszukujmy się, on „dojedzie” z tym, co ma, ale generalnie psuje rynek innym - choćby tym, że mając stare odmiany i niewielkie już potrzeby sprzedaje to co ma, za cenę, którą mu dają...

Tak, z pewnością tak. Ale po tym roku niejeden, kto policzył koszty, zbioru, przechowania, uświadomił sobie, że dłużej nie ma sensu tego ciągnąć. Mam już takie głosy. Ci ludzie chcą już produkować tylko konkretnie pod przemysł, albo zrezygnować ze zbioru, gdy nie będzie dobrej ceny i ludzi do zbioru.

 

Trudno, żeby 70-latek uczył się prowadzenia nowych odmian – to wymaga czasu, prawda? Sam Pan mówił, że Zachód robi to od wielu lat, podczas gdy my się dopiero uczymy...

Ja myślę, że to będzie szybko, bo „zabawa się skończyła”. Wie pan, ja jestem zadowolony, gdy do klienta jedzie jedno, drugie, trzecie auto i on mówi – super, świetna jakość. Ale ja wiem, że ja mam tej jakości tylko 100 czy 200 ton i tu jest cały problem. Bo żeby podawać cały czas tę samą jakość, to na razie niestety nie. Niby się sortuje, ale wymagający klient zauważy zaraz, gdy ja np. zmienię producenta.

 

Mówił Pan, że ludzie rezygnują z jabłka pierwszej klasy i przechodzą na jabłko przemysłowe. Myśli Pan, że to byłoby jakieś rozwiązanie dla polskiego sadownictwa, żeby te sady niedoinwestowane, nieefektywne, zrezygnowały z produkcji deserowej na rzecz przemysłowej?

Myślę, że tak, na pewno. To byłoby jakieś rozwiązanie dla tych ludzi, którzy nie dają rady prowadzić sadów tak, by mieć wysoką jakość i bardzo by wspomogło wszystkich sadowników. Zwłaszcza, że są zakłady, które namawiają do tego sadowników, gwarantując zbyt i cenę. Prace w takim sadzie można mocno zmechanizować, a przecież koszt pracy ludzi też jest spory, no i jest problem z pracownikami.

 

Myśli Pan, że niedługo będą u Pana pracować Hindusi?

Nie chciałbym. Ale powiem panu, że mimo bliskości granicy myśmy nie zatrudniali wielu obcokrajowców, bazowaliśmy na swoich.

 

Ale niech mi Pan powie - nie byłoby problemu z ludźmi, gdyby sadownik zatrudnił ich na umowę o pracę, prawda? Czy to nie jest trochę dziwne ze strony sadowników, że mając, tak naprawdę, firmy, opierają się przed tym, żeby działać jak „normalni” pracodawcy?

Tak. Dokładnie, taka jest prawda. Tak się dzieje, bo jest tak rozchwiany rynek i nie ma pewności dochodu. Nie mówię – wysokiego dochodu, ale dochodu w ogóle. Jakiś przymrozek, grad i już jest panika. Bo przecież gdyby to było pewne, każdemu byłoby łatwiej zatrudnić kilku pracowników na stałe.

 

Myśli Pan, że ten sezon poprawi trochę sytuację w sadownictwie?

Myślę, że tak. Patrząc z perspektywy kilku lat, nie będzie w tym roku dużej nadwyżki, pomimo, że jest bardzo dużo nowych nasadzeń.

 

Właśnie – niby się nie opłaca, a ludzie sadzą na potęgę...

Dokładnie. Niby widzimy, jakie mamy problemy, a dosadzamy, i to nie zawsze jest przemyślane. W tym roku też miałem takich ludzi, którzy dzwonili, prosili, bo on nie ma co zrobić, gdzie przechować, bo on ma Galę i przecież nie będzie Gali wysypywał na przemysł. A ja mówię – wie pani, jeśli pani nie myślała o tym, co zrobi z jabłkami, przed nasadzeniem, to co ja teraz pani poradzę?

 

Generalnie żaden przedsiębiorca nie uruchamia produkcji jeśli nie jest pewien, że ma klientów na towar. A sadownicy sadzą, i martwią się dopiero wtedy, gdy urośnie...

Ale teraz, o dziwo, po tym sezonie miałem też parę telefonów z pytaniem, co by teraz posadzić? Dzwoni młody chłopak, mówi, miałem Cortlanda, miałem Idareda, Jonagolda, a teraz, co sadzić? O! Dopiero teraz ludzie pytają, jakie mamy potrzeby, co możemy zagospodarować! Takie podejście cieszy.

 

Czy ostatni sezon nauczył sadowników biznesowego myślenia?

Dokładnie. Myślenia biznesowego i oceniania swoich możliwości. To był sezon „maksymalny”, gdzie brakowało opakowań, miejsca w przechowalniach. To pokazało, że samo wyprodukowanie to nie wszystko, to nie sztuka. Sztuką jest wyprodukować tak, żeby mieć towar ładniejszy niż inni, i przechować go tak, żeby tej jakości nie zepsuć.

 

To znaczy, że ostatni sezon pokazał sadownikom, że ta ilość jabłek to maksimum możliwości i nie ma sensu wyprodukować nawet 100 kg więcej?

Nie ma. Trzeba zdać sobie sprawę z tego, że nie ulokujemy już na Wschodzie 700 tys. ton. Wschodu już nie ma. Teraz musimy walczyć z Zachodem o nowe rynki, a to musi potrwać.

Moim zdaniem maksymalny poziom produkcji to 3,5 mln ton i koniec. Możliwe, że dobrym rozwiązaniem byłyby dofinansowania do karczowania sadów. Starsi sadownicy, tacy koło 70-tki mieliby wówczas łatwą decyzję. Gdyby rząd przemyślał, czy to nie jest łatwiej tak zrobić, niż potem interweniować na rynku... Moim zdaniem to jest łatwiejsze.

 

Zwłaszcza, że ta interwencja wzbudziła wiele kontrowersji, wielu ludzi ocenia ją za nie do końca udaną. Eskimos odnotował straty, sadownicy mówią, że stracili...    

My akurat oceniamy tę interwencję bardzo dobrze. Podpisaliśmy umowę z Eskimosem, wywiązaliśmy się, zapłacono nam. Oni wiedzieli, że my mamy to w chłodni, dostarczaliśmy im sukcesywnie, także w naszym przypadku było super.

 

Czyli znowu wracamy do tematu jakości – bo Eskimos skupował jabłka dobrej jakości...

Tak. Jakości, logistyki, przechowywania. Nie może być tak, że ktoś dzisiaj zrywa, nie ma gdzie przechować więc wstawia pod jakąś tam wiatę i czeka, aż nazbiera na całe auto – dwa, trzy dni... On tę jakość traci u siebie na podwórku! A potem szuka winnego, dlaczego jego jabłka są odrzucone? No człowieku, a kiedyś ty to zrywał? No, tydzieć temu. No to skąd ta jędrność może być u ciebie?

Ale wie pan, to są ludzie, którzy kiedyś pakowali do wagonów zgniłe jabłka, bo na Wschód wszystko szło... Ale te czasy minęły.

 

Wie pan, rząd może dać dofinansowanie do karczowania, ale jedni wykarczują a drudzy na to miejsce nasadzą. Może  żeby poprawić sytuację wszystkich sadowników trzeba by jakiegoś przedstawicielstwa wszystkich grup i organizacji sadowniczych, które wsparłoby Ministerstwo w takich decyzjach jak dofinansowania do karczowania czy ograniczania produkcji?

Może gdyby było jakieś większe dofinansowanie do formy spółdzielczej, wtedy połączenie, scentralizowanie byłoby o wiele łatwiejsze, bo np. w województwie byłoby kilka spółdzielni. Ale chyba jednak trochę czasu musi jeszcze upłynąć, żeby ludzie zrozumieli, że nie jesteśmy „pępkiem świata” i trzeba się dogadywać, tak, jak mają Holendrzy czy Włosi.

 

Więc piłka jest po stronie sadowników?

Tak. To my to wytwarzamy, i jeśli my nie potrafimy zorganizować zbytu na nasz towar, to żaden rząd za nas tego nie zrobi. Musimy wreszcie zrozumieć, że mamy się wziąć do roboty i pracować, a nie czekać na gwiazdkę z nieba.

 

 

Autor: Albert Katana

Źródło: sadyogrody.pl

http://www.sadyogrody.pl/owoce/101/pilka_jest_po_stronie_sadownikow_wywiad_z_prezesem_sad_polu,18864.html