Umowy kontraktacyjne i ceny minimalne mają swoje dobre i złe strony
Data publikacji:
11-09-2019
Data publikacji:
11-09-2019
Umowy kontraktacyjne i ceny minimalne mają swoje dobre i złe strony. Dobrą stroną jest to, że producent owoców będzie miał pewność, że otrzyma sensowną cenę za swoje plony. Jednak co jeśli przemysł z Polski będzie kosztować powiedzmy 30 gr/kg a ten sam przemysł na Ukrainie będzie można kupić za 20 gr/kg? – mówi w Michał Lachowicz, prezes grupy producenckiej La-Sad.
Według niego, wtedy Ukraińcy zajmą miejsce Polski nie tylko na rynku jabłek deserowych, ale i przemysłowych. - Wydaje mi się, że podejście do tematu jest zbyt wąskotorowe, ponieważ myślimy że jeśli w Polsce uregulujemy sprawę to wszystko się samo ułoży. Wydaje nam się, że polskie regulacje coś zmienią. Jednak trzeba pamiętać, że mamy otwarte granice. Na dzień dzisiejszy produkować na Węgrzech czy w Grójcu to dla Krakowa jest wszystko jedno. W zeszłym roku na krakowskim rynku spotkałem prawie samych Węgrów, którzy handlowali czereśniami. Okazuje się, że oni z Węgier mają do Krakowa praktycznie taką samą odległość co ja z Grójca. Wczesne czereśnie praktycznie w całości pochodzą z importu. Musimy przyzwyczaić się do tego, że chcieliśmy Unii Europejskich i otwartych granic. My możemy eksportować jabłka do Hiszpanii, a Hiszpania może eksportować śliwki do nas. Trzeba wziąć to pod uwagę. Co jeśli uregulujemy sprawę w Polsce, kiedy może okazać się, że nie sprzedamy tych owoców? – komentuje Michał Lachowicz.
Dodaje, że wiadomo, że przetwórcy tak samo jak każdy chcieli maksymalizować swój zysk. Jednak druga kwestia jest taka, że istnieją prawidła rynku poza które nawet przetwórca nie wyskoczy.
- Sam jestem ciekaw jak ustawodawca rozwiąże wszystkie kwestie związane z tym tematem. Może się okazać, że nasze zakłady przetwórcze muszą kupować za 30-35 gr/kg ale eksport jabłek za 20 gr/kg będzie już możliwy. Jeżeli sadownik zawiezie owoce do przetwórni zaraz za granicą to tamta przetwórnia nie będzie już związana przepisami. Nie chciałbym, żeby okazało się, że będziemy mieć problemy ze sprzedażą u nas na miejscu i dodatkowo, żeby było to prorozwojowe dla zakładów przetwórczych na Wschodzie (niższe koszty pracy, brak zobowiązań minimalnej ceny). Dla mnie jest to całkiem możliwe – dodaje.
Michał Lachowicz tłumaczy, że to zupełnie tak jakby do miejscowości wielkości Grójca dostarczyć tira zapałek, które trzeba sprzedać. Pierwsza, druga paleta sprzedały się, piątą sprzedaje w promocyjnej cenie, dwudziestą oddaje za darmo ale cieszę się, że się ich pozbyłem. Za kilka dni dojeżdża jeszcze kilka tirów, które też trzeba sprzedać. Nadprodukcja jest ogromnym problemem. Musimy wymyślić sposób na ograniczanie produkcji, zmianę przeznaczenia a nie myśleć o tym, jak korzystanie sprzedać to co wyprodukujemy ponieważ kiedy jest nadprodukcja nie da się korzystanie sprzedać nadprodukcji. Tam gdzie popyt jest wyższy od podaży czyli w Gali prążkowanej, czy jabłku o dużej kwasowości nie ma kryzysu i problemów ze sprzedażą czy ceną. Jeśli rozłożymy sadownictwo na mikro rynki to problemu nie ma. Jest problem na mikro rynku Jonagoreda, Golstera ale na mikro rynku Goldena problemu nie ma. Jeżeli będziemy produkować samą prążkowaną Galę i Goldena to zdobędziemy jeszcze nie jeden rynek. Ale nie z Idaredem i Glosterem. Te zmiany muszą nastąpić i są klarowne dla wszystkich od pięciu lat tylko jakim kosztem to się odbędzie. W tym momencie musimy minimalizować te koszty – podsumował prezes grupy La-Sad.
Źródło:sadyogrody.pl