Radzę sadownikom, żeby przede wszystkim zaczęli liczyć
Data publikacji:
20-08-2019
Data publikacji:
20-08-2019
- Radzę sadownikom, żeby przede wszystkim zaczęli liczyć i spojrzeli trzeźwo na sytuację, jaka ma miejsce na rynku jabłek - mówi Michał Lachowicz, prezes organizacji producentów owoców La-Sad.
Dodaje, że patrząc kilkanaście lat wstecz, śmiało można powiedzieć, że przechowywanie jabłek w chłodni było ryzykowne, jednak ryzyko występowało raz na pięć, osiem lat a pozostałe lata rekompensowały z nawiązką to co się wtopiło w ten jeden rok.
- Dzisiaj nie dość, że ponosimy ryzyko to obecnie ceny jabłek są stabilne praktycznie przez cały sezon. Jeżeli jestem w stanie sprzedać jabłka za 50 groszy na jesieni, a w czerwcu za 60 groszy to przechowywanie przestaje się opłacać. Wtedy realny przychód wynosi nie 50 groszy, a 20 groszy czy nawet mniej. W momencie gdy oczekiwana wiosenna cena była powyżej 1-1,2 zł/kg to ryzyko się opłaciło. Na jesieni jabłka kosztowały powiedzmy 60 groszy, dodać do tego 50 groszy koszty przechowywania plus koszty podjęcia ryzyka biznesowego. W życiu i ekonomii jest tak, że jeżeli biznes ma być opłacalny to ostateczna cena produktu musi być wyższa niż składowa kosztów inwestycji, pracy i premia za ryzyko. Jeżeli cena nie pokrywa tych składowych lub jest mniejsza to tracimy – tłumaczy Lachowicz.
Obecnie w sadownictwie koszty inwestycji są ogromne – dziesiątki tysięcy złotych na zasadzenie hektara sadu, setki tysięcy a nawet miliony wyłożone na infrastrukturę do tego premia za ryzyko która rośnie a cena maleje. - Pamiętam sytuację, kiedy kiedyś kilogram jabłek nowych odmian kosztował tyle co trzy litry benzyny, czyli około 3 zł (benzyna była wtedy dużo tańsza). Obecnie mamy nie pokrytą premię za ryzyko, nie w pełni pokryte koszty inwestycyjne. Jeśli te koszty nie są pokryte to mamy wrażenie, że pracujemy za darmo. Jeśli nie będziemy mieć pokrytych kosztów inwestycyjnych, pracy i premii za ryzyko to taki biznes powinniśmy zamknąć. Te koszty mogą być nie pokryte ale któtkookresowo. Długookresowo – powiedzmy na przestrzeni pięciu lat – średnia z tych pięciu sezonów powinna pokryć te trzy składowe i dać jeszcze zysk. Dzisiaj gubi nas to, że sadownicy liczą sezony bieżące zakładając, ze w kolejnym się poprawi, a to się może nie zdarzyć. Liczmy to co jest tu i teraz - komentuje.
Według prezesa grupy La-Sad, obecnie mamy sytuację, że produkcja jabłek przestaje się opłacać tak jak kilka lat temu przestała się opłacać we Francji na przykład. - Radzę sadownikom, żeby zaczęli przede wszystkim liczyć – dodaje.
- Obecnie coraz popularniejsze staje się używanie otrząsarek do wiśni. W takiej sytuacji opłaca się bardziej sprzedać owoce za 50 groszy do tłoczenia, gdzie zostaje producentowi 30 groszy niż rwanie i sprzedanie ich za 80 groszy przy 60 groszowym koszcie pracy. Część producentów zaczęła już tak liczyć – przyznaje Michał Lachowicz.
Teraz każdy sam musi sobie odpowiedzieć jakie ma warunki i co chciałby robić. - Może to być śliwka, borówka a nawet jabłka. Znam producentów, którzy w tym teoretycznie ciężkim roku jaki minął nie narzekali. Sadownik, który ma 20 hektarów jabłek odmiany Gala, przy sprzedaży średnio powyżej 1 zł/kg nie odczuł tak bardzo kryzysu. Trzeba przyznać, że skończyły się czasy sadownictwa na masę. Myślenia, że wyprodukuję i jakoś to będzie. Trzeba mieć pomysł na to co produkuję. Przed takimi sadownikami jest przyszłość. Sadownicy w Polsce są bardzo inteligentnymi ludźmi i widzą potrzebę zmian. Rosną nasadzenia borówki, gruszki czy truskawki ponieważ sadownicy widzą co się dzieje i myślą, co można dalej zrobić. Widać to w realnych działaniach, inwestycjach – komentuje Lachowicz.
- W jednym z polskich filmów jeden z jego bohaterów powiedział, że w życiu trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie co lubi się robić, a potem zacząć to robić. Właśnie to pytanie powinien zadać sobie każdy sadownik: co lubię robić i do czego mam warunki, żeby robić a potem zacząć to robić. Ja sam próbowałem wielu rzeczy. Kiedyś byłem ogromnym entuzjastą produkcji czereśni w swoim gospodarstwie. 10 lat zajęło mi zrozumienie, że na glebach które posiadam czereśnie po prostu nie wyjdą. Najlepsi doradcy z Europy przyjeżdżali i nie wiedzieli, o co chodzi. Ja sam musiałem dość do tego, że to się nie uda – mówi.
- Jeżeli chcesz produkować jabłko deserowe to produkuj jabłko deserowe ale niech nie będzie na nim ani jednej skazy. Dzisiaj jabłko deserowe to takie, które jest dosłownie idealne. Może to być jabłko przemysłowe, borówka, truskawki czy cokolwiek innego. Tylko nie produkuj jabłka przemysłowego i nie udawaj, że produkujesz deserowe bo nie utrzymasz się na rynku. Podejdź do drzewa i znajdź jabłka, które nie mają żadnych uszkodzeń, są idealne i mają 50 proc. wybarwienia. Jeżeli masz wątpliwości, czy jakaś kropka się nadaje czy nie, to załóż że się nie nadaje. Później przelicz ile przemysłu jest na drzewie i zastanów się, czy na pewno produkcja jabłka deserowego to jest to w czym jesteś dobry – radzi prezes grupy La-Sad.
Lachowicz przyznaje, że za kilka, kilkanaście lat widzi sadownictwo w bardzo dobrej kondycji. - Tylko sadownicy mogą być zaskoczeni jak inaczej będzie ono wyglądać. W tym momencie zaczyna działać magiczna ręka rynku. Pojawia się kwestia tego, na ile jestem w stanie zadać sobie to bardzo ważne pytanie i znaleźć sobie po tej stronie którzy sobie poradzą. Na dzień dzisiejszy, jeśli kilka grup upadło to czy jabłek zabrakło w sklepach? Czy jabłka przestały być eksportowane? Nie. Jak padnie kilka gospodarstw sadowników też nikt tego nie odczuje w rozumieniu całości rynku. Ważne tylko, żeby było ich kilku a nie kilkanaście tysięcy. Sadownictwo w przyszłości widzę bardzo dobrze bo mamy specjalistów, kontakty, wypracowane struktury. Tylko kwestia tego, kto w jakiej kondycji tą zmianę przejdzie. Jeśli dzisiaj ktoś mówi mi, że jest producentem jabłek deserowych dlatego pojechał na targ, kupił po 1 zł drzewka Idareda i obsadził 3 hektary to nie wie w jakim świecie funkcjonuje. Jeśli chcesz produkować jabłka to kupuj odmiany, które są zagranicznie akceptowalne to znaczy Galę, Goldeny – tłumaczy.
Jednym z wielu naszym problemów jest to, że wiele odmian chociażby Ligol, Shampion, Idared, niektóre sporty Jonagoreda były odmianami przewidzianymi głównie na rynki wschodnie. W Europie nikt ich nie chce, Shampiona i Ligola w zasadzie nie znają. Na Zachód jest eksportowany Idared w niewielkich ilościach ale muszą to być jabłka znacznie wyższej jakości niż te wysyłane niegdyś na Wschód. W tym momencie to zaczyna być realny problem.
- W dalszym ciągu możemy myśleć, że wszystko jest dobrze i będziemy sobie doskonale radzić. Znam jednak sadowników, którzy zaczynają szukać innych alternatyw. Jedni przechodzą na borówkę, inni na czereśni, kolejni stawiają na produkcję grusz – dodaje.
Według Michała Lachowicza dalekie rynki takie jak Chiny czy Indie są jedynie wisienką na torcie, które chcą wyłącznie Galę prążkowaną. - Wszystkie inne odmiany jabłek nie mają tam racji bytu. W mniejszym stopniu jest zainteresowanie Goldenem (który za to chętnie kupują inne rynki jak np rynki egipski czy Algierski). Gala prążkowana to bardzo perspektywiczna odmiana, jednak bardzo trudna produkcyjnie w Polsce szczególnie przez zgorzele, które potrafią w 10-cio letnik sadzie zniszczyć 40 proc. drzew. Ponadto jest bardzo słaba jeśli chodzi o wydajność z hektara. Trzeba sobie odpowiedzieć, czy chce produkować Galę deserową i chodzić wokół niej bez przerwy – podsumował.
Źródło: sadyogrody.pl